Strona główna
Maratony i Ultramaratony
Dolomity - via ferraty
100km - Kalisz 2006
100km - Wiedeń 2007
Dolomity 1998
1. Narodziny początku
2. Miesiące przygotowań
3. Przed wyjazdem
4. Piątek 24.08
5. Sobota 22.08
6. Niedziela 23.08
Galeria - di Sesto
7. Poniedziałek 24.08
8. Wtorek 25.08
Galeria - Sella
9. Środa 26.08
10. Czwartek 27.08
Galeria - Pala
11. Piątek 28.08
12. Sobota 29.08
13. Niedziela 30.08
Mapa podróży
Blog
Księga gości
   
 


Wybija ósma gdy przeciągając się wychodzę z samochodu. Stacja benzynowa jest już czynna i nawet można płacić w markach. Heniek podjeżdża autem i tankuje do pełna. Jedziemy do Postojnej.

Zatrzymujemy się na niewielkim parkingu koło drogi. W dole przebiega autostrada którą z racji oszczędności staramy się nie jechać. Pogoda jest ładna ale strasznie wieje. Opatulamy się czym tylko można i zaczynamy przygotowywać gorący posiłek – fasolkę po bretońsku. Znowu się zacznie... Kasia z poświęceniem pilnuje osłoniętej karimatą kuchenki gazowej. Chlebek z mielonką, gorąca herbatka i fasolka znikają w oka mgnieniu. Poprawiamy czekoladką i ruszamy dalej.

Zajeżdżamy na obszerny parking - Postojnska Jama. Jedna z największych jaskiń Europy, jedyna z kursującą podziemną koleją – oto co nas czeka. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że co trzeci samochód ma polską rejestrację... trzeba będzie dokładnie pozamykać nasze autko... Szeroki deptak otoczony budkami handlowymi doprowadza nas pod główne wejście. Kupujemy bilety na godzinę jedenastą. Ponieważ mamy jeszcze trochę czasu to Heniek idzie szukać bezpłatnej toalety a ja z Sebastianem raczymy się zimnym browarem. Trzeba przyznać, że przelicznik walutowy mają drakoński ale poza markami nie dysponuję żadną inną walutą.

Do wejścia ustawia się ogonek niezłych rozmiarów ale gdy zaczynają wpuszczać my i tak wpychamy się bez kolejki. Wchodzimy na oświetlony peron i zajmujemy miejsca w nieosłoniętych wagonikach. Długi rząd dwuosobowych ławek szybko zostaje zajęty. Mała elektryczna lokomotywa rusza w trzy kilometrową trasę w głąb jaskini. Trzeba nieźle uważać aby nie zawadzić głową o sklepienie tunelu. Jedziemy krętymi tunelami, obszernymi salami oraz niskimi korytarzami. Wreszcie stacja końcowa – wysiadamy i następne dwa kilometry będziemy pokonywać piechotą. Dzielimy się na grupy językowe: Słoweński, Niemiecki, Włoski i Angielski. My wybieramy język Angielski. Największe poruszenie panuje przy tabliczkach Słoweńskich i Włoskich. W końcu podchodzi nasza przewodniczka i zaczyna opowiadać to co wie. Ale jaja ! W naszej grupce są praktycznie sami Polacy ! Teraz widać który język obcy jest u nas najbardziej popularny... a swoją drogą to mogli by zatrudnić polskojęzycznego przewodnika...oops...przepraszam: przewodniczkę !

Nie będę zanudzał opowieściami o cudownych stalaktytach, stalagmitach, stalagnatach, draperiach i makaronikach. Powiem tylko, że widziałem różne jaskinie, ale żadna nie miała tyle tego wszystkiego co Postojnska. W jednej z sal pływają tu nawet małe “jaszczurki” tzw. hjumeny. Heniek zachwyca się ich oślizgłymi fizjonomiami... Po godzinie dochodzimy do stacji kolejki i wracamy trzykilometrowym slalomem do świata zewnętrznego. Oczywiście uroda naszej przewodniczki nie uszła uwadze części męskiej wyprawy. Na niektórych osobników musimy więc trochę poczekać, aż zakończą prowadzoną konwersację. W końcu jesteśmy w komplecie. Spostrzegamy, że jest tu także kryty basen o temperaturze wody ponad 30 stopni ! Już nic nie zdoła uratować opierającego się przed kąpielą Sebastiana – zostajemy. Zabieramy z samochodu kąpielówki, ręczniki i grzecznie maszerujemy po bilety. Płaci się tylko za wejście – siedzieć można do oporu. Na basenie ruch niewielki więc prawie cały jest do naszej dyspozycji. Namiętnie gramy w wodną koszykówkę (są zawieszone odpowiednie kosze) oraz próbujemy ustawić trzypiętrową piramidę. Układ jest podobny – na górze zawsze Kasia – tylko dół się zmienia: albo ja podnoszę Sebastiana albo Sebastian mnie. Dopóki Heniek nam pomaga piramida nie wychodzi. W końcu udaje się i na twarzy dyżurującego ratownika pojawia się wyraz ulgi – do tej pory bowiem spędzaliśmy mu sen z powiek swoimi hałasami...

Sebastian wraca do samochodu a my jeszcze przez godzinkę zażywamy przyjemności kąpieli. W końcu i na nas przychodzi czas. Idziemy do przebieralni... gdzie są kluczyki od mojej szafki ? No tak – w kosmetyczce Sebastiana. Czekam aż Heniek się ubierze i przyniesie mi sprzęt do otwierania garderoby...

Przyjemnie wymoczeni szykujemy się do drogi. Zanim znajdziemy się na trasie do Ljubljany podjeżdżamy pod ładny zameczek wkomponowany w grotę skalną. Robimy zdjęcia i już nas nie ma...

Minęliśmy stolicę Słowenii – Ljubljanę i kierujemy się ku granicy z Austrią. Hmm... dzień powrotu wybraliśmy nieciekawy. Właśnie skończyły się turnusy i ludzie wracają do domu. Zatłoczenie dróg wzrasta bardzo szybko. Postanawiamy jak najszybciej przekroczyć granicę. Na mapie wybieramy przejście Loibltunnel. Gdzieś po drodze tankujemy paliwo i wkrótce lądujemy na końcu ogromnego korka samochodowego. Granica zapchana, czego można się było spodziewać. Wychodzę z Sebastianem zobaczyć co jest grane. Idziemy serpentynami pod górę wzdłuż stojącego sznurka samochodów. Zapowiada się ładne czekanie...

Za szlabanem granicznym rozpoczyna się tunel. Słoweński celnik informuje nas, że to Austriacy wstrzymują ruch. Faktycznie, czerwone światło przed tunelem potwierdza jego słowa. Postanawiamy wrócić do Temperówki i policzyć auta stojące w korku. Doliczyliśmy już do sześćdziesięciu a naszego samochodu jak nie widać tak nie widać. Ponieważ co jakiś czas mijamy oczekujących Polaków to nie możemy sobie odmówić przyjemności jaką jest niewątpliwie zszokowana twarz rodaka. Zbliżając się do upatrzonego delikwenta zaczynamy głośno liczyć. Nie było by w tym nic dziwnego gdybyśmy za każdym razem nie dodawali sobie kilku “setek”. Trzeba było zobaczyć minę polskiego kierowcy, gdy wskazując na jego auto zamiast “osiemdziesiąt pięć” wymyka nam się “czterysta osiemdziesiąt pięć”... Mijając takiego nieszczęśnika kątem oka spostrzegamy narastające poruszenie w jego aucie... ciekawe o czym dyskutują...

...sto czterdzieści osiem – Temperówka. Nie jest tak źle jak by się mogło wydawać. Korek powstał w ciągu godziny więc może po prostu jest zmiana celników ? Przypuszczenie to zdają się potwierdzać biegnące z góry grupki osób. Samochody zapełniają się i po kilkunastu minutach ruszamy powoli w górę...

Gładko mijamy Słoweńskiego celnika i na włączonych światłach wtaczamy się do długiego tunelu. Przejechaliśmy już spory kawałek a drugiego końca jeszcze nie widać. Nagle powolna ale ciągła jazda kończy się. Czyżby Austriacy znowu zamknęli szlaban ? Tego już za wiele. Kierowcom puszczają nerwy i zaczyna się ogólne trąbienie. Cały tunel huczy od klaksonów. Bawimy się i my. Jak dzieci wyduszamy na kierownicy różne melodie. Super ! Strajk się udał bo po kilkunastu minutach ruszamy już bez przeszkód do drugiego końca tunelu. Austriacy wbijają nam pieczątkę i pozwalają jechać dalej. Nareszcie możemy przyspieszyć. Pędzimy w kierunku Wiednia.

Zjeżdżamy na parking przy autostradzie. Stoją tu już dwa polskie samochody z przyczepami. Ich właściciele rozbili się tu na noc a ponieważ pora jest bardzo późna nie odnotowujemy w środku nich żadnego ruchu. Zatrzymujemy się w pobliżu stolika z ławeczkami. Uzbrojeni w czołówki przygotowujemy kolację. Na stole rozpalamy posiadane świeczki. Zajadając chleb z serem przyglądamy się gwiazdą na bezchmurnym nocnym niebie Austrii. Wielki wóz, Mały wóz, Kasjopea - niczym nie różnią się od tych widzianych w Polsce... Sebastian upiera się, aby jechać non-stop do Katowic. Heniek jest jednak sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Pakujemy kufer Temperówki i ruszamy w stronę Czech.

Przejście graniczne w Drasenhofen wita nas zmianą daty. A więc rozpoczęła się...