Strona główna
Maratony i Ultramaratony
Dolomity - via ferraty
100km - Kalisz 2006
100km - Wiedeń 2007
Dolomity 1998
1. Narodziny początku
2. Miesiące przygotowań
3. Przed wyjazdem
4. Piątek 24.08
5. Sobota 22.08
6. Niedziela 23.08
Galeria - di Sesto
7. Poniedziałek 24.08
8. Wtorek 25.08
Galeria - Sella
9. Środa 26.08
10. Czwartek 27.08
Galeria - Pala
11. Piątek 28.08
12. Sobota 29.08
13. Niedziela 30.08
Mapa podróży
Blog
Księga gości
   
 


Dajemy sobie ostemplować paszporty i przetaczamy się na stronę Czeską. W zupełnych ciemnościach podążamy w kierunku Brna.

Od dłuższego czasu staramy się znaleźć miejsce na biwak. Minęła już druga w nocy a my bezskutecznie kręcimy się w pobliżu Prostejova wypatrując kawałka lasu. Wszędzie tylko zaorane pola. Heniek skręcił w jakąś wiejską drogę i gdy mijamy zabudowania spostrzegamy kępkę drzew. Silnik Temperówki gaśnie. Sebastian zostaje w aucie a nasza trójka wyciąga karimaty i śpiwory. Kładziemy się pod rozłożystym drzewem w pobliży jakiejś przydrożnej figurki. Niebo jest bezchmurne więc deszcz nam nie grozi. Zapinam sobie szczelnie swoją mumię i leżąc obserwuję gwiazdy prześwitujące przez rzadkie liście. Z pobliskiej wsi dochodzi zaspane ujadanie jakiegoś psa. Rozmyślając na różne tematy nawet nie zauważam kiedy urywa mi się film...

Budzi mnie przejeżdżająca ciężarówka. Spoglądam na zegarek – dochodzi siódma rano. Wygrzebuję się ze śpiwora bo czuję, że muszę się na chwilę oddalić. Ogarniam okiem okolicę i nie wiem jak to powiedzieć... spaliśmy koło cmentarza ! Dobrze, że nie wiedzieliśmy tego w nocy, bo nie zasypiało by się tak spokojnie... oj, nie. Zwijamy manele i żegnając przydrożnego świątka opuszczamy nocne legowisko.

Niedawno wybiła ósma a my przekraczamy pusty most w Cieszynie. A więc wróciliśmy do Polski. Czas jakby zaczął przyspieszać i ani się spostrzegliśmy stajemy pod domem Kasi w Żorach. Pod bacznym wzrokiem osób wracających z porannej mszy wyładowujemy jej toboły. Żegnamy się z naszą wspaniałą towarzyszką i troszkę lżejszym autkiem odjeżdżamy do Mikołowa.

Heniek wykręca na budowę swojego nowego domu. Podziwiamy jego stojące fragmenty i ściany obszernego garażu. Nasz kierowca czujnym okiem gospodarza określa, że nic się budowlańcy nie posunęli – trzeba ich będzie pogonić. Zaczyna się ostatnie dziesięć minut wyprawy...

Zatrzymujemy się pod domem Henia. Z żalem wysiadamy z Temperówki i budzimy domowników. Powitanie i rozpakowywanie nie ma końca. W końcu siadamy do śniadania przygotowanego przez Beatę. Z sześciu ogromnych bochenków chleba zabranych w Dolomity wróciły całe trzy. Żona Henia odgrzewa jeden z nich w piekarniku i z przyjemnością raczymy się gorącym pieczywem. No cóż, trzeba się doprowadzić do porządku i zakończyć wspaniałą wyprawę. Siadamy więc do rozliczeń. Heniek i Sebastian śmieją się, że mam szykować gotówkę. Zobaczymy... Skomplikowane słupki liczb zostają komisyjnie zsumowane, odjęte i podzielone. Ale heca ! Kto by pomyślał ?! Sprawdzamy czy aby uwzględniliśmy wszystko: paliwo i zielona karta, jedzenie (dużo przywieźliśmy z powrotem), winetka na autostrady, kampingi, wyciągi, bilety wstępu, filmy do aparatu, gaz... zgadza się. Nie ma mowy o pomyłce. Wychodzi po 450 zł na łepka !!! Całkiem nieźle. Ten się śmieje co się śmieje ostatni. Okazuje się, że to ja wydałem najwięcej i Sebastian jest mi winien dwieście złotych. Szykuj gotówkę – śmieję się do niego.

Żegnam domowników. Razem z Heniem i Sebastianem jedziemy odebrać mój samochód. Przepakowuję swoje graty i z żalem ściskam ich dłonie. To już naprawdę koniec. Wracam do Poznania. Przez parę kilometrów jadę za Temperówką. Krótkie błyśnięcie świateł awaryjnych oznacza definitywny finał przygody... Do zobaczenia !