Strona główna
Maratony i Ultramaratony
Moje biegi
Moje biegi 2
Dolomity - via ferraty
100km - Kalisz 2006
100km - Wiedeń 2007
Dolomity 1998
Blog
Księga gości
   
 


Hej ! Fakt faktem, powiem nieskromnie, dopiero po tym biegu mogę uważać się za twardziela. 

Na razie krótko bo dopiero odsypiam, za jakiś czas napiszę może więcej.

1. Było nas czterech - Jarek Janicki, Romek Elwart (z żoną), Darek Cichorek no i ja. Nieformalnie zostałem "szefem" ekipy i sprawy organizacyjne przypadły mojej jurysdykcji... no i stresu przez to było bo Włosi trochę wpadli z organizacją jak chodzi o transport z naszego hotelu... strzeszczając powiem tylko tyle, że w czwartek przed biegiem razem z szefem ekipy Hiszpanów i Białorusinów pojechałem prywatnym autem właściciela hotelu na odprawę techniczną... załapaliśmy się już tylko na wręczenie pamiątkowych talerzyków i zdjęcia Na szczęście angielski mi nie obcy więc zestawy startowe, info techniczne i inne takie załatwione zostały. Niestety, mimo naszych usilnych działań (z Hiszpanem) nie dowieźli nam reszty ekipy na paradę i uroczyste otwarcie... tak więc zestresowany sam dźwigałem polską flagę i robiłem za drużynę Fajnie było ale kupę nerwów mnie to kosztowało bo idąc z flagą trudno załatwiać transport dla chłopaków... potem na rynku głównym Tarquinii uroczysta prezentacja 33 krajów biorących udział w imprezie (ponad 200 zawodników), jakieś tam słowa do mikrofonu udało mi się wykrztusić ale co z tego, skoro byłem sam jak palec... Hiszpan z resztą też... cała przyjemność prysła i zdjęć nie miał kto robić... a sceneria do tego była fajna. Jak już dorwałem się do jakiegoś organizatora i załatwiłem w końcu transport to chłopacy zdążyli już złapać rejsowy autobus i dojechali na pasta party we własnym zakresie... ale co się naczekali i denerwowali to już im nikt nie odbierze... może Jarek by wygrał bez tych nerwów pewnie zagrywka taktyczna Włochów .... żartuję oczywiście bo poza tym to w sumie było fajnie zorganizowane.... Po jeszcze innych perturbacjach (pominę je przez grzeczność) zlądowaliśmy w hotelu około 22-giej jak pamiętam... Zanim uszykowało się odżywki i inne takie drobiazgi to już czasu na sen mało zostało. Dobrze, że człowiek poprzednią noc przespał spokojnie.

2. Rano w sobotę - na szczęście - pojawił się bojowy nastrój. Pogoda miała być raczej niesprzyjająca - około 20-tu stopnii i pełne słońce - ale sen z powiek spędzała bardziej perspektywa górzystej trasy. Dzień wcześniej mieliśmy okazję podjeżdżać autobusem pod ten ostatni podbieg - 100m przewyższenia w pionie na odcinku 1km - i było wiadomo, że będzie to rzeź niewiniątek... kto widział po 99km dawać taki akcent na koniec... no ale jak widać można .

3. W sumie o 7:00 rano wywieźli nas autobusami do Tuscanii gdzie miał być start. Trasa przebiegała mniej więcej tak: start w Tuscanii skąd malowniczym ale górzystym terenem po 37 km dobiegało się do głównej pętelki koło Tarquinii. Pętelka miała 14km więc trzeba ją było pokonać 4 razy. Na koniec 7km do Tarquinii gdzie była meta w centrum misteczka już w obrębie murów obronnych... na górce oczywiście jak pisałem Najtrudniejsze miejsca trasy to początkowe górki - było ich więcej niż myśleliśmy - o przewyższeniach 20-40 metrów w pionie, potem na 24km bardzo ostry zbieg około 150 metrów w pionie na odcinku 1km.... nie powiem, było ciężko jak chodzi o czterogłowe. Sama pętelka raczej płaska... oprócz jednej hopki 20 metrów w pionie... a trzeba ją było 4 razy pokonać. O końcowym podbiegu juz pisałem.

4. No to ruszyliśmy o tej 10-tej w świetnych nastrojach bo chmurki na niebie pozwalały mieć nadzieję na przysłanianie słońca od czasu do czasu, temperatura na starcie również bardzo dobra - jakieś 13-15 stopnii, nie to co w Kaliszu ale zawsze poniżej 20-tu stopni. Dla mnie to ważne bo lubię zimno.

5. Od początku ludzie ostro poszli. O Jarku nawet nie wspomnę ale Romek chciał złamać 7 godzin a Darek jak to Darek po prostu pognał do przodu... i tyle ich widziałem. Sam robiłem co mogłem, aby się stopować. Nie powiem, udawało mi się utrzymywać zakładane tempo 4:25-4:30 choć bardzo trudno było zaciągać hamulec tak mocno... wydawało mi się, że truchtam a ludzie tylko mnie wyprzedzali... dodawałem sobie otuchy, że potem mam nadzieję będzie inaczej

6. Górki jakoś przeżyłem, w końcu schudłem przed startem i 76kg było moją najniższą wagą jak chodzi o dotychczasowe starty w ultra. Oczywiście nadal nie jestem przygotowany do podbiegów, nadal ważę grubo za dużo jak na ultrasa - na pewno byłem jednym z najcięższych tego dnia - ale w końcu dobrze się przygotowałem i czułem się mocny... przynajmniej na początku. Tak więc pierwsze 24km do sławetnego zbiegu miałem zgodne z planem - tylko parę sekund szybciej od zakładanych średnich 4:30 /km.

7. Powiem tylko, że przygotowywałem się na złamanie 7:45. Przed startem, co potwierdził sprawdzający trening w Kaliszu na 55km mogłem mieć nadzieję na złamanie nawet 7:30 gdyby wszystko było sprzyjające, łącznie z wiatrem w plecy... ale nigdy tak nie jest Założenia taktyczne były więc takie, że biegnę po 4:30 tak długo jak się da i z tego co nadrobię pokryje straty na górkach i końcowym podbiegu. Plan był więc 7:40 - 7:45.... tyle plany... rzeczywistość inna

8. No dobra, jest 25km, jest zbieg, puszczam nogi aby czterogłowe nie dostały zbytnio popalić.... ale ta taktyka dużo nie pomogła. Tempo 3:40/km i uderzenia o podłoże robią swoje. Niby wszystko OK ale po wybiegnięciu na płaskie już czułem, iż mięśnie się "ubiły". Taka karma. Nadal jednak 4:30 utrzymuję. Słońce jeszcze nie daje się we znaki bo raz poraz zasłaniają je chmurki. W oddali majaczą także chmury burzowe - ale do końca dnia nic się takiego nie zdażyło i ani deszczu ani burzy nie było.

9. Dobiegam na pętelkę, niedługo pierwszy maraton za mną. Odżywianie w normie, leję w siebie vitargo regularnie. Maraton 3:08:42 czyli lekko ponad minuta nadróbki nad zakładane 4:30/km. Myślę sobie, że może nawet te 7:30 będzie można spróbować zaatakować po 60-70km ??? Taka nadzieja zaświtała ale na razie spokojnie, bez podpalania się.... oj, bardzo się pomyliłem

10. Nastała sądna - jak się okaże - chwila. Jeden kilkukilometrowy odcinek na pętli - ten z górką - był z wiatrem... no i akurat przypadł na południowe godziny i pełne słońce. Nagle poczułem się jak w saunie - żadnego wiaterku, żadnego chłodzenia a słońce pali w plecy i temperatura ciała sie podnosi. Jeszcze tego nie czułem ale to był początek przegrzania. Na 50km 3:44:15 czyli nadal zgodnie z planem ale tylko 45 sekund nadróbki nad średnią 4:30/km. Od teraz zacząłem czuć, że coś się dzieje nie tak z termoregulacją. Na 55km zdałem sobie sprawę z tego, że organizm przestał wchłaniać płyny i to co wlewam zapełnia mi tylko żołądek. Przegrzanie organizmu - tak teraz myślę - w połączeniu z wysiłkiem zablokowało mnie doszczętnie. Zbiera mi się na wymioty, głowa boli, psycha siada.... same okropieństwa.

11. Pomiędzy 55-60km tempo spada drastycznie do 4:55km.... już wiem, że żołądek nie wytrzymał i teraz cały organizm cierpi - pewnie z odwodnienia... a w żołądku płynów prawie pod sam wlew... Nic nie pomaga picie tylko wody aby maksymalnie ułatwić wchłanianie... zablokowane i koniec.

12. 60-65km... tragedia i tyle.... tempo średnie 5:08/km.... wszystkie plany biorę w łeb. Takim sposobem to nawet 8 godzin nie połamię... psycha ponaglana wymiotnymi odczuciami żołądka i odwodnieniem siada na całego. Myśli o zejściu są bardzo realne, bliższe niż kiedykolwiek... ale nie mam zamiaru poddać się bez walki. Zaczynam samomotywację o tym ile to się natrenowałem, ile wyrzeczeń aby schudnąć, co ja powiem w domu i wogóle, że będę cieniasem... zacząłem nakopywac sobie do tyłka ile wlezie. Zacząłem też kombinować co by tu zrobić... palec w gardło ? Może coś zjeść... nie, chyba najlepsze co mogę zrobić aby ruszyć żołądek to zapić się czymś gazowanym... od tego momentu coca-cola na każdym punkcie odżywczym... ile wlezie... gaz musi ruszyć ten cholerny żołądek...

13. 65-70km - najcięższa piątka jaką miałem. Tempo 6:00 /km... po prostu prawie idę. Na punkcie wisze nad kubkami z colą i w glowie sama sieczka. Ruszam z punktu na trasę, zagotowany, nabity płynami w żołądku - butelki którą mam w ręce praktycznie nie ruszam i ciągle z nią biegnę - ale coraz głośniej gadając sobie w duchu do siebie. Motywacja na całego. W końcu jestem na Mistrzostwach Świata, w końcu przygotowywałem się dobrze, w końcu to tylko psycha i kiedyś musi organizm puścić.... Zaczynam zmuszać się do szybszego biegania aby mieć jeszcze jakąś szansę na złamanie 8 godzin gdyby organizm puścił... już żadnej rezerwy nie mam, wszystko przepadło.

14. Dobiegam do 75km w tempie 5:00 /km.... chociaż tyle udało mi się wynegocjować... czuję lekką poprawę ale to jeszcze nie to. Przystaję na punkcie i biorę się za picie coli gdy Włosi coś do mnie pokazują, abym się odwrócił.... nagle Jarek śmiga koło mnie razem z faworytem biegu w eskorcie motocykli. Włosi nie mogą sie nadziwić, że jakiś Polak jest na przedzie i goni równo z ich faworytem... No tego mi było akurat potrzeba. Jak pomyślałem, że Jarek tu o zwycięstwo walczy a ja się mizgaję na trasie to już za wiele. Kto tu rządzi ? Ja czy psycha ? Rzucam kubek i biegnę.

15. Jeszcze tylko i aż 25km myślę sobie. Biegnąc w tempie 5:00/km mógłbym nabiegać jakieś 7:58 jeżeli ostatni podbieg także pobiegnę w tempie 5:00... co chyba możliwe nie jest. Trzeba przyspieszyć aby mieć jakąś szansę. Kładę wszystko na jedną kartę i mimo iż czuję że jeżeli żołądek się nie odblokował a ja przyspieszę to po prostu padnę po paru kilometrach z przegrzania. Nie mam wyjścia. Kondycyjnie jestem w końcu przygotowany na szybsze tempo, trzeba spróbować... no i ten Jarek przede mną... to obliguje. Biegnąc mijam idącego Darka - dla mnie już po biegu mówi - szkoda myślę sobie i mam nadzieję, że jednak się podniesie. Teraz wiem, że muszę dobiec bo drużynowa klasyfikacja wymaga 3 zawodników... gdyby czasem Darek zszedł to pozostaje nas tylko trzech... mam nadzieję, że Romek walczy dalej... Jarek to pewnie już i tak nie odpuści. W końcu dobiegam do 80km w tempie 4:45/km.

16. Już wiem, że żołądek się odkorkował, nerki zaczęły pracować, pęcherz się pomału zapełnia... to znak, iż fizjologia pod kontrolą. Dodatkowo słońce zachodzi, trochę się oziębiło.... po prostu moje ulubione klimaty ! W tym momencie powiedziałem sobie, że chyba jednak jestem twardziel. Nadal mam 20km przed sobą i same niewiadome ale już wiem, że psycha będzie teraz moim sprzymierzeńcem i jest kontrolowana. Ostatnia pętla przede mną !
Gdzieś po drodze wyprzedzam Rusłana Kandybę - w zeszłym roku wygrał ze mną w Kaliszu... teraz mały rewanż... nie podejmuje walki... chyba trasa go wykończyła... Ale biegnie... nadal na trasie a wielu już zeszło !

17. Do 85km dobiegam ze średnią 4:58 - była przerwa na punktach no i ta górka z 20 metrowym przewyższeniem. Za dużo straty myślę sobie ale to cena za wzięcie pełnej kontroli nad organizmem. Zaczynam czuć sie po prostu świetnie Słońce opada nad morzem, znicze porozkładane na trasie zapalane przez organizatorów dodają uroku tej chwili. Ostatnie 15km będzie moje. Kryzys minął bezpowrotnie i mimo zmęczenia, ciężkimi od górek nogami zaczynam kalkulować - gdy utrzymam tempo poniżej 4:55/km to zrobię życiówkę.... Nie będzie to wymarzony wynik ale życiówka... a mam co do niej pewne postanowienia... jeżeli zrobię zyciówkę na tych Mistrzostwach Świata i podtrzymam dobrą passę - co start to życiówka - to zmobilizuję się do czegoś... Tak, to dawne postanowienie dodatkowo mnie mobilizuje.

18. Tak to mogę biegać ! Całą piątkę do 90-tego kilometra pokonuję ze średnią 4:44/km... zaczyna już być ciemnawo i chłodno... bardzo mnie to odbudowuje. Jakbym nabierał sił z kilometra na kilometr.... Mijam coraz więcej zawodników.

19. Zaczyna sie ostatnia dycha. Przede mną do pokonania w sumie 120 metrów w pionie.... z czego większość na ostatnim kilometrze. No to lecą, kilometry 4:40-4:50/km. Na ostatnie 3 km dostaje czołówke od organizatorów aby dobiec do miasta oświetlając sobie asfalt... to pomaga bo poprzednie 4km biegłem w ciemnościach i musiałem bardzo uważać jak stawiam nogi na asfalcie... dziury we Włoszech także nie są obce na drogach

20. Muszę dziwnie wyglądać biegnąc "szybko" jak na końcówke 100km biegu - ludzie ze zdziwieniem ale i zrozumieniem oklaskują mnie na tych ostatnich kilometrach. Faktycznie to tylko mijam i różnica szybkości jest widoczna... czy nie mogłem tak wcześniej ? Już za późno na narzekania... i tak dobrze sie skończyło.... już nie walczę o życiówkę tylko o wynik lepszy niż ten uzyskany w Kaliszu przez zwycięzcę tegorocznej edycji. Musiałem z żalem zejść z trasy po 55km, trening to trening, więc chociaż teraz musze nabiegać lepszy wynik, taki, który by mi dawał wtedy zwycięztwo... To taka mała ale ważna motywacja na tych ostatnich kilometrach.

21. No to 98km pokonuję ze średnią 4:36/km.... droga zaczyna piąć się w górę. Nie czuję wysiłku. Adrenalina i poczucie komfortu panowania nad ciałem robią swoje. 99-ty km średnia 4:42... droga zaczyna stawać dęba....nie mam kogo wyprzedzać, przede mną pusto.... ruszam na ostatni kilometr z największym podbiegiem tego dnia.... i chyba największym jaki miałem do tej pory do pokonania na zawodach

22. Przyspieszam pod górkę - a tak na prawdę to po prostu utrzymuje tempo - i już biegnę wzdłuż murów miasta w kierunku bramy... gdzieś tam w oddali majaczy mi grupka zawodników... raczej bez szans, że ich dogonię ale skracam dystans z metra na metr.... nie czuję podbiegu... jakby nie istniał.... surrealistyczna chwila... czy to aby ostatni kilometr biegu na 100km czy po prostu przebieżka na treningu ? Lecę na skrzydłach.

23. Wpadam na ostatnie sto metrów do mety, tłum ludzi, wiwaty, na zegarze dostrzegam 7:52... a więc dokonałem niemożliwego jak mi się wydawało na trasie. Jaki człowiek jest mały wobec swoich możliwości. To juz nie bieg... jakaś siła mnie unosi i wpadam na metę poprawiając życiówkę o 5 minut.... Dlaczego to już koniec ? Ja chcę jeszcze !!!!! Ostatni kilometr, ten którego się tak bałem pokonałem w 4:39.... Dokładnie tyle wynosiło tempo średnie wymagane do złamania 7:45.... ironia losu ?

24. Adrenalina robi swoje. Mógłbym biec jeszcze dalej. Nie czuje się zmęczony, nogi pełne energii. Dostaje medal, folię ochronną na plecy, gratulacje.... są i moi koledzy z ekipy. Niesamowite uczucie. Nie czuję się skonany, jestem wręcz w stanie zupełnie odmiennym. Jednak organizm był przygotowany. Trening zrobił swoje. Kolejny raz pokazałem, że można się podnieść i wygrać ze sobą. Wielki niedosyt co do wyniku ale i radość z tego czasu. Dowiaduję się, że Jarek był 2-gi ! No to daliśmy czadu. Romek niestety nie złamał 7 godzin i nabiegał 7:37 ale trasa zrobiła swoje. Chętnie bym przyjął jego wynik, po cichu na taki liczyłem.... ale świat się nie kończy, jeszcze będą mam nadzieję inne okazje.

25. No dobrze, już po biegu. Normalnie chodzę, nie ma jakiś urazów czy obtarć, jednym słowem trudno poznać, że biegałem 100km. To dowodzi, że byłem dobrze przygotowany, że trening zrobił swoje i organizm czekał tylko jak go pokieruję psychicznie. Myslę także, że to dowód na skuteczność mojej wersji treningów ultra, która daje mi ten komfort zapasu wytrzymałości na ostatnich kilkunastu kilometrach - nadal mogę liczyć na to, iż pokonując swoje słabości mam do dyspozycji siłę i wytrzymałość długodystansową swoich nóg. Tak sobie myślałem na 90-tym kilometrze, że co by mi dały jakieś tam tempówki czy trzecie zakresy czy jakieś tysiączki na bieżni w tym momencie ? Teraz, na 90-tym kilometrze to nie szybkość a wytrzymałość i odporność organizmu się liczy... teraz wypłacam sobie należność z długich treningów.... Dodatkowa motywacja utwierdzająca w dopasowaniu treningu do własnych potrzeb. To dodatkowe źródło siły na trasie pozwalające wierzyć, że można się podnieść nawet po 70km biegu....

26. Jestem zadowolony ale czuje niedosyt... co chyba normalne W sumie zająłem 47 miejsce w Mistrzostwach Świata (41 jako facet, 32 w Mistrzostwach Europy) na 160 którzy ukończyli rywalizację - wielu niestety musiało zejsć z trasy. Jako drużyna chyba mieliśmy 7-me miejsce.... ale to nieoficjalne nasze własne wyliczenie na podstawie pierwszej listy wyników. Jak stawałem na starcie to moja życiówka dawała mi 105 - 110 miejsce (wg listy startowej) - wylądowałem na 47-mym więc chyba byłem dobrze przygotowany.... tak sobie teraz wlewam i pocieszam się Chyba mi się należy jak myslę


No i to ta krótka informacja.... przepraszam, znowu się rozpisałem.... ale materiału to mam i tak znacznie więcej

Dzięki za kibicowanie ! Poczucie solidarności biegowej na tej grupie zawsze dodatkowo motywuje !

Idę cos przekąsić bo zgłodniałem od tego pisania... a po południu pójdę pobiegać bo już mnie nogi ciągną na dwór

No dzięki, dzięki za miłe słowa
Ten bieg długo pozostanie w pamięci szczególnie dlatego jak się po nim czuję... normalnie Już jak wracałem z Warszawy pociągiem do domu to obserwując krajobraz za oknem czułem nieodpartą chęć wrzucenia na siebie cichów biegowych i podreptania wśród pól i lasków na spotaknie zachodzącego słońca. Jeszcze po żadnym biegu nie byłem tak wygłodniały biegania Tak to jest jak się nie zrealizuje planu... oczywiście już mam dwa truchtanka za sobą a dzisiaj znowu ide w teren... taki zew natury. Niech ktoś powie, że po 100km ma się dosyć biegania... nie dawajcie wiary tym zapewnieniom

1. CALCATERRA GIORGIO -- ITALIA - MEN 06:37:41
2 JANICKI JAROSLAV -- POLONIA - MEN 06:40:04
3 JIMENEZ MIGUEL ANGEL -- SPAGNA - MEN 06:53:44
4 RAITTILA ANSSI -- FINLANDIA - MEN 06:56:49
5 BUQUET CHRISTOPHE -- FRANCIA - MEN 06:57:59
6 D'INNOCENTI MARCO -- ITALIA - MEN 06:58:43
7 RIGO ANDREA -- ITALIA - MEN 06:59:02
8 CARONI FRANCESCO -- ITALIA - MEN 06:59:54
9 WARDIAN MICHAEL -- USA - MEN 07:06:35
10 TYAZHKOROB IGOR -- RUSSIA - MEN 07:07:46
...
29 ELWART ROMAN -- POLONIA - MEN 07:37:47
...
47 ŁĄTKOWSKI MACIEJ -- POLONIA - MEN 07:52:31