Samochód zapakowany. W tym tygodniu tylko dwa razy byłem na treningu, w sumie jakieś 35km. Chciałem wyjść wczoraj ale praca zawodowa pokrzyżowała mi szyki. To nic, przed Kaliszem biegałem tylko jeden dzień w tygodniu startowym. Jestem pełen obaw o pogodę bo wiem, że będzie ciepło, ale jakaś tam nadzieja i to nawet silna pozwala mieć dobry nastrój… tym bardziej, że już nie mogę doczekać się startu. Przygotowałem się dobrze. Nie jestem zadowolony tylko z wagi, mam 3kg więcej niż miałem w Kaliszu… ale czuję się z tym dobrze. Psychika silna, podbudowana tym, że przez ostatni tydzień dużo czytałem o regeneracji i w ogóle o ultramaratonach pod kątem pracy i zachowań organizmu. Mam pełną torbę izotoników i zabezpieczyłem się w preparaty białkowe. Wiem, że trasa jest mocno zacieniona drzewami co pozwoli przetrwać przynajmniej większą część dystansu w razie upału… ale i tak zabieram specjalnie wyszukana na taką okazję białą czapkę z daszkiem z „welonem” na kark – to moja broń na słońce… jeszcze nie testowana bo zawsze biegam w opasce, ale pokładam w niej dużą nadzieję… Rodzinka w komplecie, jedziemy do Wiednia.
Droga jak droga, to nie niemieckie autostrady więc 650km pokonujemy w 9 – 9,5 godziny i wieczorem lądujemy w bardzo wygodnym hotelu w Schwechat na granicy Wiednia. Pojutrze start więc najważniejsza noc przede mną, trzeba się wyspać. Jeszcze tylko sprawdzenie prognozy pogody… no nic z tego… w Dani pogoda będzie jutro idealna – tam biegają jutro, w sobotę – a w Wiedniu w niedzielę upał… eeee, jakoś przeżyjemy, najwyżej się odpuści i będzie więcej sił na Lajkonika w Krakowie. Zawsze trzeba widzieć dobre strony.
19.05.2007 Sobota, dzień przed startem
Rano jedziemy z żoną i córką S-Bahn’ą do Wiednia. Zaplanowane zwiedzanie i rodzinny weekend czas zacząć. Pogoda rewelacyjna na turystykę, ciepło, słońce… szkoda tylko, że jutro będzie to samo…. Ale póki co chodzimy i zwiedzamy. Jest tak, jak tego oczekiwałem – Wiedeń ma swój charakter. Podoba mi się. Około 14 godziny rozstajemy się – ja wracam do hotelu przygotowywać się do biegu a rodzinka zwiedza dalej. Spotkamy się wieczorem. Po powrocie do Schwechat zabieram się za przygotowywanie izotoników – bateria butelek i bidonów. Dokładnie sprawdzam, czy wszystkie akcesoria trafiły do torby – jest wazelina, plaster, zapasowe buty…. A właśnie buty ! Przed wyjazdem kupiłem takie same Nike Motto jakie miałem tylko o pół numeru większe… w upale noga na pewno mi „spuchnie” a paznokci tracić nie zamierzam. Zamieniam więc wkładki i przekładam czujnik prędkości Polara na właściwą parę – będę biegał od razu w tej większej. Czapka, zapasowe koszulki, odżywki węglowodanowe i białkowe do zużycia w trakcie i po biegu… wszystko jest na swoim miejscu.
Żona wróciła pod wieczór i ustalamy plan na dzień następny. Nie będę ich ciągnął rano na bieg bo to nie ma sensu… za długo trzeba czekać. Umawiamy się, że ja rano pojadę autem na start a one wstaną o rozsądnej godzinie i pojadą na dalsze zwiedzanie Wiednia – około 14-tej pojawią się na biegu aby pokibicować w końcówce i zrobić zdjęcia… a potem opiekować się tym, co ze mnie zostanie. Wieczorem sprawdzam jeszcze raz pogodę – niestety upał a oprócz tego po południu ma padać… ale temperatura ma być wysoka 26-28 stopni więc nic dobrego z tego nie będzie. Powszechnie wiadomo, że upał i duża wilgotność to najgorsze dla naszego układu termoregulacji… o rany, już się łapię na fizjologii… to dobrze, że o tym myślę… weszło w krew. Trzeba będzie rano pobiec szybko aby jak najkrócej być na trasie i zrobić jak najwięcej kilometrów w rozsądnej temperaturze… z takim postanowieniem idę spać.