Dzień jak dzień, niczym się nie wyróżniający. Jestem w pracy i przygotowuję się do szkoleń które będę prowadził w przyszłym tygodniu. Pracuję także nad kolejną modyfikacją naszej strony WWW i daleko mi do myśli o nadchodzących świętach.
Odbieram kolejny telefon – pewnie jakiś klient oczekuje wsparcia lub porady technicznej... i nagle mój mózg przestawia się na inne tory... to dzwoni Heniek z Mikołowa. Poza kontaktami ściśle “firmowymi” łączą nas także inne wspólne przeżycia związane z ukochanymi przeze mnie górami – ot, zeszłoroczne rodzinne turystyczne wypady w Małą Fatrę i Słowacki Raj. Po roboczej wymianie zdań padają niewinne, ale bardzo brzemienne w skutkach słowa: “Maciek, jedziesz w Dolomity ?”.
Dolomity... byłem tam kiedyś przejazdem, jakże inne od naszych pagórkowatych zielonych Beskidów i ostrych, acz małych Tatr. Czyżby szczyty po których wspinał się Hermann Buhl miały stać się jednym z moich wakacyjnych wspomnień ? Czyżby zasłyszane, acz niezbyt dobrze zrozumiałe, słowa ‘via ferrata’ miały uchylić mi rąbka swojej tajemnicy ?
Trochę oszołomiony odpowiadam “Pewnie...z Tobą Heniu wszędzie... a jak ? ... kiedy ?..”. No i wpadłem. Tylko cztery słowa i jeden przecinek a miały zmienić bardzo wiele w moim modelu egzystencji ukształtowanym przez pracę, zimowe “obżarstwa” świąteczne - które doprowadziły mnie do 85 kg żywej wagi oraz ciągłe wybieranie się “na trening” - kończące się przeważnie nieodłącznym “... eee tam, pójdę jutro...”.